środa, 30 grudnia 2015

Ciało starsze

Ciało starsze

Ciało starsze.
Pełne defektów i błędnych równań czasu
Uśmiech inny, bo starszy 
Jakby pełniejszy i szczerszy.
Przesiąknięty przeszłością.

Ich głowy.
Świetnie znają zasady matematyki. 
Oni umieją sprawnie liczyć i kalkulować.
Ale rachunki, które wykonują nie zawsze równają się tak, 
jak chcieliby, żeby się równały. 
Wyniki nie podobają się ich skupionym oczom. 
Coś nie pasuje.

Znane im zasady nie są w stanie dać poczucia zadowolenia, 
bo sumy i różnice w wielu działaniach nie oddają tego, 
co ich strudzone, zapłakane źrenice chciałyby zobaczyć.
Ahh, matematyko jak precyzyjnie i bez litości działasz. 
Jak sponiewierasz umierające w lamencie serca, dając złe wyniki równań. 
Inne one mogłyby być, inne przecie...

Ciało starsze. 
Pełne defektów i odznaczeń czasu, a w migających oczach -liczby. 
Działania matematyczne, 
których wyniki ciągle się nie zgadzają...

wtorek, 22 grudnia 2015

Chwila

Chwila
Nie pada, nie pada...
Nie zlatuje zwiewnie z nieba.
Nie ma go na ulicach,
nie osiadł na czekających gałęziach drzew,
Nie opada na czerwone loki dnia,
nie obcuje z trawą.
Nie rozjaśnia spierzchłych ust, które z zimna zaniemówiły.
Nie muska zaszronionych policzków 
i zarumienionej skóry.

Nie mieni się w strumieniu światła, rzucanego przez latarnię.
Nie fruwa lekko nad betonowymi blokowiskami,
nie ozdabia włosów królewskich ani wieśniaczych,
choć wszystkie one takie same są,
różni je jedynie kondycja i czapka, która je przykrywa.

Nie ma go, 
nie pada, nie pada...
Nie wygrywa znanej melodii,
nie przykrywa dachów domów, z których bije ciepło
niegotowe Go roztopić

Widzi dachy zardzewiałe, z trudem łatane
i te błyszczące szczerym złotem.
Widzi głowy strudzone wiązaniem codzienności 
i te z dopieszczonym każdym pojedynczym włoskiem
Podnoszą ku niemu oczy ci zapłakani
i ci roześmiani

Widzi chłopca na przystanku, który z ogromnym zainteresowaniem czyta.
Widzi tańczące na wietrze włosy śpiewającej dziewczynki.
Słyszy stukot trzewików panicza
i turkot motoru motocyklisty.
Widzi liczby w głowie bankowców
i kolory w umysłach artystów.

Ale, 
ale to nie ma różnicy gdzie spadnie, 
każdego dopieści tak samo.
Nie wybiera, nie przebiera.
Zdecydowanie serca by nie miał, choć
przyznać to musi, 
że te głowy są najpiękniejsze, 
które będą chciały z nim porozmawiać, 
choć przez chwilę.
Taką krótką,
króciuteńką tylko...

środa, 16 grudnia 2015

Kawa

Kawa

Jeszcze czuję ciepło Twojej niedawno zaparzonej kawy,
Przygotowanej tak jak lubisz.
Odpowiednie proporcje każdego ze składników,
indywidualny smak.
Trochę tej samej wody, którą pijemy wszyscy
i twoje kombinacje: kawy, cukru i pozostałych części tej całości.
Twój ulubiony kubek, z jeszcze nie do końca startym nadrukiem.
Lśniący i czysty, jak żaden inny.
Ciepło powoli umyka, 
a Ciebie nadal nie ma.
Do połowy wypite, do połowy pełne
Kto wypije?
Kawa czeka.
Ciebie nadal nie ma.
Napój stygnie, wciąż stygnie…
Przestrzeń za oknami spowija niezbadana 
ciemność.
A kawa czeka,
już ostatkami ciepła blednąc. 
Pianino samo wygrywa twoją ukochaną melodię,
przy której zawsze razem się śmiałyśmy i płakałyśmy.
Nuty pieściły twarze, pełne cierpienia i uniesień.
Ręki gdzieś zabrakło, instrument sam gra.
Kawa wystygła,
jest już zimna.
A ty? Gdzie jesteś?
Ciebie wciąż nie ma.
Jedynie cienie za zamgloną szybą 
towarzyszą ciemnościom dnia.

sobota, 12 grudnia 2015

Dwie Siły

Dwie Siły
Obrasta niewinnie powierzchnię. 
Ochładza ich wnętrza. 
Zarasta, jak nieogolony, delikatny zarost.
Niby do usunięcia, ale jednak piękny 
i nie zawsze potrzebnie narzucany jako nieschludny.

Wspina się i dosięga najwyższych szczytów
lekkich płatków.
Swoją bielą kontrastuje z ich kolorami
ale wcale ich nie przyćmiewa. 
Nie gasi ich blasku. 
Pozwala im lśnić jeszcze jaśniej. 
Jeszcze piękniej.

Obrasta ściany, samochody, okna
Błądzi po cienkich powierzchniach, 
jakby czegoś szukając. 
Czy kiedyś dostanie się do wnętrza, 
a nie będzie tylko chodził po powłokach?

Rozszerza się na powierzchniach jezior, twardnieje
Rozmawia z trawami,
delikatnie smuga wyschnięte, igiełki.

Pieści ciepłą skórę ludzką, gdy się z nią zetknie
Jego zimno dostaje się do opuszków,
ale tylko na chwilę, tylko na sekundę
Potem umiera. 
Znika.

Ale istniał kiedyś. 
Zetknięcie dwóch sił.
Jedna umiera. Druga żyje z pamięcią o tej umarłej.

Ale on nigdy nie umrze na dobre,
odradza się po każdej mroźnej nocy.
Nie pozwoli zdmuchnąć się z szyby.
Będzie walczył z ciepłem,
Będzie ozdabiał nasz świat.
Nigdy nie przyćmi blasku ciepła, 
on tylko je upiękni.
Nie zawsze warto walczyć.

czwartek, 3 grudnia 2015

Starość


Starość

Patrząc na odznaczone czasem twarze, 
z ogromnym niepokojem zdaję sobie sprawę,
że i mnie z każdym dniem brakuje coraz mniej do posiwienia.

Mam ochotę robić zdjęcia wszystkim takim twarzom. 
Chcę je zatrzymać. 
Są niesamowicie piękne. 
Napisane na nich historie mnie urzekają. 
Przebyta droga i zapisane wspomnienia 
są widoczne na pomarszczonych warstwach skóry. 
To ile zim, czy myć przeżyły ich dłonie jest zadziwiające. 
Moje wyniki zdecydowanie nie mogą się z nimi równać. 
Ile rzeczy dotknęły te palce…
Ile łez otarły…
Ile kanapek przygotowały…
Jak dużo par rękawiczek znosiły…

Więc czego się boję? 
Tego, że będąc taka piękna, 
nie będę mogła długo już cieszyć się tym światem. 
Nie będę mogła go doznawać w taki dojrzały sposób. 
Nie będę miała na to sił 

i... czasu jakby zabraknie.

niedziela, 8 listopada 2015

Inny świat

Ponownie przecieram oczy. Drażni mnie ból i szczypanie wysuszonych spojówek. Wiem, że jutro znowu obudzę się z napuchniętymi powiekami, ale staram się ignorować ciągle narastający dyskomfort. Nauczyłem się robić to doskonale. Umiem ignorować sygnały zewnętrzne. Ta umiejętność przychodzi z czasem, robię to, bo potrzebuję ciągle być. Być tam, w tamtym świecie...

Wpatrzony w migające światło monitora, z ogromnym zainteresowaniem mknę wzrokiem po kolorowych obrazach. Czytam, składające się w zdania litery. Ten świat, mimo że tak podobny do mojego i złożony z tych samych podstawowych wartości, jest inny. Odmienny. W tamtym świecie mimo, że dopiero raczkuję nie brak mi przyjaciół, sprzymierzeńców, kogoś bliskiego, będącego po drugiej stronie. Nie mam tu ograniczeń. Mogę wszystko. Problemów też nie ma. A jeśli są... wystarczy tylko jednym, prostym ruchem nacisnąć krzyżyk u góry strony. I załatwione.

Wszystko jest logiczne. Na wszystko mam wpływ. Ja kreuję otoczenie.

Gdy zacznę... ciężko się wynurzyć z tamtej otchłani. Bo jest przyjemnie. Mam wszystko i niczego mi nie brakuje, więc po co wracać tu, gdzie mam problemy. Tu, gdzie nie mogę zedytować kodu html, kiedy coś się chrzani. Tu, gdzie nie zawsze mam kogoś bliskiego obok. Tu, gdzie brakuje mi niezależności. Tu, gdzie nie mogę sobie zawsze wybierać gdzie i kiedy chcę się znajdować. Tu, gdzie nie mogę się swobodnie wlogować i wylogować...


Jess, kolacja! Wołam Cię już trzeci raz, zejdziesz wreszcie czy nie!? - moje ucho, które jest pośrednikiem tych dwóch światów, właśnie dostarczyło mi impuls, że wyczuło dźwięk w drugim świecie.


Jakby wyrwany z transu, wracam umysłem do raniącego świata realnego. Jest już ciemno. Nawet nie spostrzegłem, kiedy minęło te kilka godzin. Czas TAM płynie szybciej. Dużo za szybko...

-Ale jestem głodny! - pomyślałem
Zupełnie zapomniałem o głodzie... To przez ignorowanie fizycznej części mnie, która nie jest w stanie tak prosto przenieść się TAM. Ona jest cały czas tu. W tym przepełnionym brzydotą świecie, do którego... w gruncie rzeczy nie pasuję.


Właśnie ta fizyczna, toporna w rozpływaniu się, w teleportacji ze świata do świata, nie potrafiąca tak po prostu się przenieść stąd, tam, to właśnie ona mnie ogranicza. Trzyma mnie w świecie, którego nie lubię. Jest kotwicą, której odczuwanie umiem na jakiś określony czas wyłączyć. Ale ta dezaktywacja nie jest wieczna i prędzej czy później muszę wracać. Zaciąga mnie z powrotem. A ja tego nie chcę, ale muszę wracać. Wypływać z wody i płynąć ku lądowi. Osadzonemu lądowi. Stabilnemu i z ułożonym porządkiem. Rani mnie w stopy nawet najdelikatniejszy i najdrobniejszy piasek na tym lądzie. Przeszkadza mi. Nie jest tak przyjemny w obyciu jak woda. Ta kotwica -ona z morza, w którym chcę tonąć ciągnie mnie do brzegu. Trzyma mnie silnie w tym świecie. To punkt graniczny między dwoma rzeczywistościami. Choć pewien nie jestem czy obie rzeczywiście istnieją. Czy choć jedna z nich jest prawdziwie prawdziwa. Czy ja istnieję? Czy świat istnieje? Hmm.. tak. Tutaj pojawia się pytanie o byt, o realność świata i jego istnienie. O istnienie bytów, materii... Dlatego zredaguję szybko moją wypowiedź i użyję bezpieczniejszego sformułowania. Granice między dwoma płaszczyznami. Może nie brzmi tak samo dumnie i patetycznie, ale nie narażam się na kolejne pytania i nie muszę udzielać wielu wyjaśnień mówiąc w ten sposób.


-Dźwięk skrzypiących schodów nie wróży nic dobrego- pomyślałem
Słyszę jak mama wchodzi na górę i już czuję na swoich ramionach ciężar jej wzroku, a moje usta momentalnie układają się tak, aby jak najszybciej wyrzucić z siebie przeprosiny. Gotowy jestem przyjąć kolejne słowa, których żadne dziecko nie lubi słyszeć od swojego rodzica.
Jednak tym razem dzieje się coś innego. Słyszę dźwięk otwieranych powolnie drzwi do mojego pokoju. Zamykam oczy, aby lepiej przygotować się na ten moment.


-Teraz, jestem gotowy. -mówię w myślach, choć w rzeczywistości brak mi odwagi i pewności. 
Zamiast kilogramów dźwięków, czuję drobne dłonie obejmujące moje ramiona. Ich ciepło przesiąka moją skórę. Otwieram oczy, a przede mną widnieje obraz, który już na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Jakbym miał przy sobie aparat i zrobił zdjęcie tej sytuacji. A to zdjęcie zapisał na twardym dysku i codziennie nosił przy sobie.

Gdyby nauczycielka poprosiła mnie o szybką analizę owego zdjęcia, powiedziałbym pewnie odruchowo, że na pierwszym planie znajduje się syn z mamą. Że bardzo się kochają, ale oboje sobie z czymś nie dają rady. Siedzą na łóżku i zatrzymani są w uścisku. Uścisku, który ma moc. Każdemu z nich daje ulgę i siłę. To widać po ich stroskanych, ale uśmiechniętych twarzach. Tyle. więcej nie widzę. Albo widzę, ale nie powiem tak wścibskiej nauczycielce. Tym powinna się zadowolić. Nie lubię zbytnio wnikliwych ludzi. Wielu z nas ma wiele rzeczy, myśli czy rozważań, które nie w pełni chce rozwinąć, nie chce dać im tyle przestrzeni, lub wypuścić je w pełni na zewnątrz. Jeśli autor tego nie chce, nie starajmy się na siłę próbować ukształtować własnych ram jego osobistego tworu.


Nie wyrwałem się z uścisku. Było to jedno z niewielu przeżyć TEGO świata/płaszczyzny, które mogę określić mianem przyjemnych. Brakowało mi takiej czułości. Jej nawet mój drugi świat nie jest w stanie zagwarantować w takiej postaci. W innej owszem, ale w tak czystej, nieodległej, ciepłej i odczuwalnej- nie.


- Potrzebuję Cię tutaj. - wyszeptała łkając i z trudem łapiąc powietrze. Jej twarz była wtopiona w pofałdowany materiał mojej bluzy i z tego względu nie widziałem łez, które pewnie licznymi koloniami spływały po jej skroniach. Dawno nie widziałem mamy w takim stanie.

-  Chcę widzieć Twój uśmiech, słyszeć śmiech, a nie tylko wyrażany w emotikonach, kombinacji znaków. Chcę czuć jak dorastasz, widzieć wszystkie emocje. Chcę słyszeć Twoje problemy i Twój głos, a nie tylko stukanie klawiatury. Brakuje mi naszych rozmów, które zamieniły się teraz w milczące godziny przeplatane dźwiękami pisania na klawiaturze. Chcę tworzyć z Tobą wspomnienia, a nie tylko patrzeć jak zapisujesz kolejne pliki na pulpicie w przeróżnych folderach. Chcę móc być przy Tobie i o Ciebie dbać, a nie tylko sprawdzać, czy wyłączyłeś już monitor lub potajemnie podłączać Twój komputer do ładowania, żeby przypadkiem nie wyłączył Ci się w trakcie używania i aby Twoje pliki nie przepadły. Brakuje mi Twoich opowieści, jak było w szkole, czy co Ci się dziś śniło albo wysłuchiwania Twoich wątpliwości związanych z ubraniem się na następny dzień. Uwielbiałam, jak krzątałeś się energicznie po kuchni pytając, kiedy wreszcie będzie obiad. Teraz muszę ściągać Cię na siłę z góry, żebyś wpakował jakąś porcję energii w siebie. Siedzisz sam, z komputerem. Przenosisz się SAM, beze mnie do innego świata. Ja chcę być częścią Twojego świata. Proszę, wyloguj się dla mnie czasem. Albo wloguj mnie do siebie. Brakuje mi Ciebie. Proszę, Jess pozwól mi być przy tobie...

-  Pozwól... - wyszeptała cicho. Nie oczekiwała odpowiedzi. Wiedziałem o tym. Wszystko to, co powiedziała mama, uderzyło we mnie mocno. Ale ta wiadomość musi dotrzeć jeszcze do procesora, czyli serca urządzenia. Potrzebuję czasu, żeby to wszystko przemyśleć. Polecenie przyjęte, zaakceptowano. W toku realizacji... Enter. 

sobota, 31 października 2015

Ptaki

Jesiennego krajobrazu nie zakłóca zupełnie nic. Słyszę melodię grabionych liści, w nozdrzach czuję delikatny zapach leśnej wilgoci, a ciało przeszywa mi przyjemny dreszcz chłodnego wieczora. Siedzę i obserwuję. Widzę ptaki, które fruną przed siebie. Wyglądają jakby obrały cel lotu dużo wcześniej i teraz pieczołowicie dążyły do niego. Przed rozpoczęciem podróży wiedziały, gdzie chcą dotrzeć. W ich drobnych ciałach nie widać ani sekundy wahania. Każdy ruch jest przemyślany i płynny.
- A może nie wiedziały...? Może lecą zupełnie bezcelowo przed siebie? -pytam szeptem samej siebie, nie oczekując żadnej odpowiedzi.

Szybkimi ruchami i z ogromną gracją ich skrzydła poruszają się w górę i dół, przecinając ścianę napierającego powietrza.


Jak to byłoby być takim ptakiem? Przemieszczać się szybko i lekko. Nie czuć na sobie zaciskających się sznurów, które wychodzą z ziemi, z miejsca, w którym aktualnie jesteśmy. Które trzyma Cię mocno i nie puszcza. Móc w każdej chwili je rozplątać albo zaplątać z powrotem. Wznieść się wysoko, kiedy tylko ma się na to ochotę? Silnymi skrzydłami dotykać chmur? -myślę zafascynowana


Uwielbiam ptaki. Od dziecka marzyłam, żeby móc jak one szybować wysoko. Nie czuć na barkach przygniatającego ciężaru rzeczywistości. Być wolną. Wolną jak ptak. Mama zawsze mówi, że wmawiam sobie ich wolność, że wolność nie jest zamknięta w formie, tylko w umyśle.
Może to i prawda, może nie mam racji. Ale lubię żyć w przekonaniu, że mam. Trzymam się usilnie tej myśli i nie chcę jej puszczać, nie chcę, żeby odleciała. Każdy z nas potrzebuje ideałów i to jest właśnie mój. Nienaruszalny, wolny i piękny. Dumnie i z gracją tańczący w powietrzu ptak. Ptak, który nic nie musi, który sam decyduje i wybiera.


- Głupia mucha! - krzyczę, machając ręką, żeby odgonić od siebie owada i odpędzić okropne bzyczenie. Nienawidzę tego rodzaju, nagłego wyciągania mnie z melancholijnego, refleksyjnego stanu. Czuję się wtedy, jakby ktoś oblał mnie ogromnym kubłem lodowatej wody i obdarł mnie ze wszystkich nieulotnych ,,rzeczy’’, które choć na chwilę udało mi się wcześniej złapać.


Poprawiam białą narzutę na łóżku. Staram przypomnieć sobie pozycję, w jakiej siedziałam przed niemiłym incydentem. Próbuję zrobić wszystko, żeby wrócić do wcześniejszego stanu zadumy i rozmyślań. Stanu, kiedy patrzę przez okno, a w moim umyśle przewija się masa myśli. Tych mniej i bardziej istotnych. Żadnej z nich nie łapię na długo. Przepływają przez moją głowę, jak fale na morzu. Lecą...jak ptaki...
- Jak...ptaki - powtarzam szeptem
- Dziwne, że jeszcze nigdy nie zauważyłam tej analogii... - mówię cicho zaskoczona i zarazem

trochę zbita z tropu
Moje myśli są jak ptaki. Przelatują i czasem wracają, czasem nie. Czasem ,,siadają’’ na dłużej i zostawiają ślad po sobie, albo i nie. Niekiedy szybują prędko, nawet się nie oglądając. Po prostu szybko przecinają powietrze i znikają. Niektóre myśli pojawiają się i równie szybko, jak się pojawiły, odfruwają, jak ptak. Ale dzieje się to na tyle wolno, że zdążą zostawić po sobie chociaż małe ziarenko.


- Brrr... -zadrżałam z zimna.
Czas mija mi tak szybko, że nawet nie zauważyłam, kiedy mój pokój tak mocno się wyziębił. Nie mam skarpetek na stopach dlatego zmarzły okropnie. Przesuwam ręką po pięcie i czuję tam przyjemne ciepło mojej dłoni. Stopy są lodowate!
- Żebym tylko się nie rozchorowała... - myślę


Opieram łokcie na kolanach, a na dłoniach kładę głowę. Siedzę w tej pozycji na moim niebieskim, drewnianym łóżku, z którym wiążę tyle wspomnień. Bardzo przypomina mi dzieciństwo i beztroskie chwile spędzone z rodzicami. Tyle bitew na poduszki, zabaw w chowanego, berka i skoków ile przeszło to łóżko, wiele innych zdecydowanie może mu pozazdrościć.
Mój pokój nie jest duży. Oprócz wspomnianego już łóżka, znajduje się tutaj dywan i dwudrzwiowe okno - moje małe obserwatorium świata. Mimo że okno jest zamknięte, białe firany i tak wciąż delikatnie powiewają. Zawsze mówię, że wyglądają jakby tańczyły, a partnerem zwiewnego materiału jest falujące powietrze.


W kącie mam jeszcze małe biurko, które jest raczej mało przydatne, bo większość czynności, które zwykle wykonuje się przy biurku, ja robię leżąc lub siedząc na łóżku. Ohh tak... dużo razem przeszliśmy... Wiele przepłakanych godzin, tryliony uśmiechów, tony przeczytanych książek, miliardy słów, dużo okruchów po niejednym posiłku, kilka rozlanych napoi, a jaka ogromna liczba prześnionych snów i miliony niespisanych rozmyślań i analiz.

Nagle słyszę rozdzierający huk. Zrywam się z łóżka i wyglądam przez okno, bo wydaje mi się, że stamtąd dobiegał hałas. W ułamku sekundy, na moich oczach spada z wysokości kilkunastu metrów, bezwładne ciało martwego ptaka. Jest on na pewno jednym z tych, które wcześniej obserwowałam. Wszystko powoli zaczyna do mnie docierać.
Przed moimi wypełnionymi łzami oczami pojawia się przerażający obraz zaistniałej sytuacji.
- Ktoś, ktoś... zabił tego ptaka!!! - krzyczę tak rozdzierającym serce piskiem, że sama nie poznaję

swojego głosu. Jeszcze nigdy w życiu nie wydałam z siebie podobnego dźwięku
Rzucam się na łóżko i szamoczę się, chcę się buntować, mam ochotę zabić człowieka, który to zrobił, wzbiera we mnie tak ogromna złość i narasta... bezsilność. Zdyszana siadam skulona na łóżku, pościel jest mokra od łez, ciągle spływających po moim policzkach. Czuję słony smak w ustach, łzy napływają coraz szybciej. Włosy kleją się do wilgotnej skóry twarzy.
Wyglądam przez okno, bezradnie gapiąc się w jeden punkt. Po kilku minutach, zawieszam wzrok na ptasim gnieździe. Jest puste, obecnie nikt tam nie przebywa. Ale na pewno jest domem i miejscem kilku małych stworzeń.
- Gniazdo... - szepczę jak zahipnotyzowana
- Gniazdo... ptaki... - powtarzam powoli
- G,gg... - wymawiam, nie mogąc dokończyć
- Myśli... - z niewiadomej mi przyczyny, wymawiam to słowo
- Gniazdo, ptaki, myśli - łączę słowa


Nawet nie zauważyłam momentu, w którym łzy przestały spływać po mojej twarzy. Zdumiewająco szybko dociera do mnie sens mojej wypowiedzi. Słowa, które wypowiedziałam, jakbym była we śnie, znaczą znacznie więcej niż tylko połączenie kilku liter alfabetu.
-Mój umysł jest gniazdem a myśli to ptaki. - mówię cicho, jakby nie wierząc w to, co właśnie powiedziałam
Ptaki, szybujące i wolne. Chcące lądować, kiedy i gdzie tylko chcą, a może nie robić tego w ogóle, tylko lecieć i lecieć. Umysł jako gniazdo, gotowe je przygarnąć, ciepłe i otwarte. Jak dom. Mogące pomieścić te stworzenia, które przylecą i będą chciały zadomowić się na dłużej.
Zabity ptak... jako myśl, której nikt nie pozwolił się uwolnić. Którą ktoś odrzucił przedwcześnie. Zignorował i zdusił. Postąpił bez szacunku, nie dbał o nią należycie. A może sam, specjalnie doprowadził do jej zagłady.
Dopiero teraz dociera do mnie sens wypowiedzi mamy:
Wolność nie jest zamknięta w formie, tylko w umyśle. 

niedziela, 18 października 2015

Łapacz słów

Blog, na którym właśnie się znaleźliście, jest dla mnie rodzajem pewnego wyzwania, które podejmuję. Zadanie to nie będzie proste i startuję z pełną tego świadomością. Nie zniechęca mnie jednak ten trud, który będę musiała wkładać w jego rozwój. Czuję, że chcę to robić i widzę ogromną szansę, która stoi przede mną. Szansę rozwoju. Rozwój jako punkt mety, który ciągle będzie przesuwany do przodu. Punkt nieostateczny, bo gdyby był on rzeczywiście metą to jest to równoznaczne z tym, że gdzieś miałby koniec. A końca nie ma. Nauczę się zdobywać poszczególne jego etapy. A zdobycie etapu, powoduje kolejne etapy przede mną.

Znajdziecie tutaj słowa. Słowa w roli głównej. Nie tylko te, które znam i lubię. Nie jedynie te, których używanie jest dla mnie proste i oczywiste. Ale również te, które nie są dla mnie tak proste i miłe w obyciu. Także te, które mnie ranią swoimi ostrymi kantami, te na które patrzę z lekkim obrzydzeniem, czy te których nie znam. Słowa jako jednostka to towar nie do przecenienia. A tu będzie ich na kilogramy. Tony kombinacji każdego z nich i miliony przemyśleń. Analiza, symbioza i inne wzajemne reakcje, które będą między nimi zachodzić.
Chcę wnieść te słowa, o których piszę do konkretnych układów. Post, który dziś czytacie, również jest pewnym układem. Setki fruwających w przestrzeni słów zostało złapanych/złowionych w jedną siatkę i umieszczonych w stworzonej przeze mnie przestrzeni i ułożone w określonych szykach.

To jest przestrzeń dla nich. Miejsce, w którym mogę je układać, składać, modelować, selekcjonować i o nie dbać. Gdzie mogą być.
Z jakiegoś powodu chcę, aby ten cytat znalazł się tutaj. Natknęłam się na niego niedawno i wydał mi się bardzo wartościowy, więc chcę aby rozpoczynał moje działania w tym miejscu. I był troszeczkę pewnego rodzaju hasłem, które będzie mi towarzyszyć.

Brylant jest kawałkiem węgla, który zdołał zmienić swe marzenia w rzeczywistość.

autor powyższego cytatu: Ramon Gomez de la Serna
Czy chcesz razem ze mną wyruszyć na wyprawę połowu słów i zdobywania nieskończenie długiej mety? 
Serdecznie zapraszam! Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz się przyłączyć!